Wszyscy, którzy choć trochę mnie znają, wiedzą że jestem wielkim sympatykiem futbolu.* Dlatego też wizyta u fryzjera dzień po meczu inauguracyjnym Polska-Grecja była doświadczeniem bezcennym.
Krzyś w nożyczkach, ja w poczekalni w swoich myślach. Nagle dociera do mnie dialog:
– Wie pani co, jak szłam z psem wzdłuż ogródków, to był taki krzyk, że wiedziałam, że nasi strzelili.
Też mi wielkie rzeczy – myślę – mnie tę radosną nowinę przyniosła ulica, mimo włączonej sokowirówki.
– A mnie to dziwią te persony, co po meczu mówią co trzeba było zrobić. A wie pani co ja myślę? Trzeba było, po prosu chłopaków częściej zmieniać.
Znalazła się kolejna persona, tyle że nie w telewizji a w papilotach.
– No widzi Pani. Trzeba było…
Jeszcze jedna?
– A ten Czech, ten w takiej czapeczce… miał być taki dobry…
– A ci Rosjanie to im dali. No widzi Pani. Żal chłopaków.
– A kto to dzisiaj gra?
– Nie wiem.
Ja też nie. Jezu, tylko nie to! Jestem jedynym facetem w tym lokalu. Tylko nie patrzeć w ich stronę… tylko nie patrzeć… może zapytają małego…
P.S. Jestem zawiedziony przygotowaniami do mistrzostw. Im bliżej imprezy, Euro pojawiało się częściej i to w coraz głupszych konfiguracjach. Samochody na Euro, lodówki na Euro, czapeczki na Euro (to mogę zrozumieć), kiełbaski na Euro, serek pleśniowy na Euro. A gdzie masełko?! Nie doczekałem się masełka z logiem Euro… nawet małej piłeczki nie nadrukowali.
*Uwielbiam, siedzieć godzinami przed telewizorem i oglądać mecze jeden po drugim. Mam opanowanych piłkarzy z wszystkich lig. Nawet Trinidad i Tobago. Nie brzmię wiarygodnie? Przepraszam: kłamałem.