Kilka miesięcy temu, kiedy jesień zaczęła przerzedzać koronę drzewa stojącego przed naszym oknem, zauważyliśmy z żoną wplątany w gałązki woreczek. Stary, pewnie jakiś czas już tam wisiał.* Musiał przybyć z tymi wichurami.
Przyszła zima potem wiosna. Znów zaczął się maskować w zielonych listkach. Ale teraz już wiedzieliśmy gdzie jest, gdzie go wzrokiem szukać. Nadeszło lato a on miał się świetnie. Furgał i furczał. Nie straszne mu były osy i pszczoły, odstraszał szpaki.
Dziś, w samo południe z łoskotem walonego drzewa, w akompaniamencie ryku piły odszedł w niepamięć. Małe, żółte mirabelki rozkulały się po asfalcie…
Teraz za oknem jest więcej szarego i niebieskiego. Nawet nie wiedziałem, że w pokoju może być jeszcze jaśniej. Przyzwyczaję się.
*Takie jednorazówki są niezniszczalne. W poprzednim mieszkaniu obserwowaliśmy podobny. Dwa lata. Nie, nie zniknął. Wyprowadziliśmy się.